Jeżeli ktoś wyobraża sobie Marię Skłodowską- Curie, jedną z największych uczonych świata jako odznaczającą się od najwcześniejszej lat tylko powagą i wielką pracowitością, a swawola, radość, wesołość i wielkie poczucie humoru były jej zupełnie obce jest w wielkim błędzie. Marię, Manię – tą radosną i pełną humoru osobę przedstawiła w swoich wspomnieniach jej siostra Helena, która u schyłku życia o wspólnie spędzonych wakacjach w 1884 roku w położonym na piaszczystym wzniesieniu w widłach Biebrzy i Narwi dworze Kępa pisała: „Dobrze jest, jeżeli człowiek ma choć jedno takie głupie lato w życiu poza sobą"
Był to jedyny pobyt na ziemi łomżyńskiej przyszłej naszej uczonej i noblistki, kobiety pod każdym względem niezwykłej... Szalone wakacje, tryskające humorem i radością, pełne fantazji, swobody i młodzieńczych wybryków na trwale zapisały się w pamięci obu sióstr i były ulubionym tematem ich wspomnień w latach już dojrzałych…
Szalone wakacje w roku 1883
Było to lato r. 1883 [1] cudowne lato, które spędziłyśmy obie z Mania u dawnej uczennicy naszej matki; lato podczas postępowałyśmy zarówno ona, jak ja zupełnie bez sensu, zachowałyśmy się zupełnie nie tak, jak przystało córkom naszego poważnego ojca, naszego kochającego "zasadniczego" ojca.
A jednak milszego lata nie przypominam sobie i chociaż nie urządziłyśmy podczas niego żadnego "wyścigu pracy, chociaż spędziłyśmy je zupełnie bezużytecznie, to dało nam ono tyle przeżyć, pozostawiło tyle wspomnień, wydobyło z nas tyle humoru, tyle zdrowego śmiechu, że i dzisiaj nie wstydzę się mego ówczesnego postępowania i nie mam sobie nic do wyrzucenia. A było to tak: W roku 1883 skończyłyśmy obie z Manią [2] szkołę średnia. Cały rok następny spędziłyśmy w Warszawie. Snułyśmy najpiękniejsze marzenia tyczące się dalszego życia, dalszej pracy społecznej i zawodowej. Brońcie [3] wciągnęła nas do pracy zarobkowej, którą już zdobyła; skończyła ona gimnazjum na rok przed nami. Zaczęłyśmy dawać korepetycje, pracując jednocześnie wszystkie trzy w organizacjach społecznych. Prowadziliśmy "politykę przeciwrządową" i uczyłyśmy się uczęszczając pilnie na doskonałe wykłady "uniwersytetu latającego".
Mieszkaliśmy w obrzydliwej dzielnicy Warszawy na ulicy Nowolipie. Duszno tam było, brudno i hałaśliwie. Tak zeszła nam pierwsza pozaszkolna zima. Nie zbliżała nas ona do urzeczywistnienia naszych młodzieńczych pragnień. I była naprawdę nudna. Nadeszła wiosna, a z nią tęsknota do słońca, do powietrza, do swobody, do wsi jak najdalej położonej od miasta. Tymczasem nie miałyśmy, dokąd pojechać. Spędzić lato na Nowolipiu- straszna perspektywa. Opatrzność jednak zlitowała się i zesłała do nas panią de Fleury, żonę obywatela ziemskiego – dawną uczennicę naszej matki. Zacna ta pani zaprosiła nas obie, Manie i mnie, do siebie na całe lato na wieś, na Kępę.
Śliczna była ta Kępa [4]. Leżała wśród bezbrzeżnych łąk, między Narwią i Biebrzą, w dawnej guberni, odgrodzona rzeką od łomżyńskiej, otoczona wielkimi lasami. Stary, obszerny dwór stał na tle lip i dębów w ogrodzie pełnym kwiatów. Nigdy nie widziałam tyle razem, tak różnorodnych i tak pięknie dobranych kształtem i barwą. O kilkaset metrów od ogrodu płynęła, a raczej wiła się wśród lak, małych wzgórz i krzewów – Biebrza. Za nią duży sad nęcił bogactwem warzyw i owoców. Sad ten był terenem naszych stałych walk z wróblami o najdojrzalsze czereśnie. Jakże skwapliwie i z jaką radością przyjęłyśmy zaproszenie pani de Fleury! W kilka dni później jechałyśmy już do niej w doskonałych humorach. W Małkini czekał na nas powóz zaprzężony w cztery konie ( nie posądzajcie mnie o blagę) - imponujące wrażenie! Dotychczas znałyśmy tylko jednokonne dorożki warszawskie albo wiejskie bryczki. Spojrzałyśmy na siebie wymownie i w jednej chwili znalazłyśmy się w powozie. Stangret we wspaniałej liberii powiózł nas w "nieznane".
Na Kępie oczekiwano nas niecierpliwie. Pokoik przygotowany troskliwą ręką pani Rogowskiej, mieścił się na pierwszym piętrze dworu; miał dużą werandę tak obrośnięta dzikim winem, ze właściwie mogła służyć za drugi pokój. Było czyściutko, jasno, pełno kwiatów. Poczułyśmy się od razu jak u siebie, a kiedy na nakrytym wzorzystą serweta stole zjawiła się kawa z doskonałą śmietanką, bułki, różnorodne słodkie sucharki, masło, miód i konfitury – ogarnęła nas radość granicząca z rozrzewnieniem – ucałowaliśmy się serdecznie i byłyśmy prawdziwie szczękliwe.
Na dole mieściło się obszerne mieszkanie państwa de Fleury. Ona młoda, wesoła, gościnna i bardzo muzykalna, on – siedemdziesięcioletni, przemiły, wykwintny Francuz, bardzo wykształcony i oczytany[5]. Do Polski przyjechał będąc jeszcze młodym chłopcem, jako nauczyciel syna hrabiów Potockich.
Nie wiem, jakie postępy w nauce zrobił młody uczeń, wiem tylko, że w krótkim czasie nauczyciel przedzierzgnął się w męża panny Potockiej, ciotki swego ucznia, panny już "pono półwiecznej, która przyniosła mu w posagu ogromny majątek, właśnie cudną, ukochaną Kępę, sama zaś w krótkim czasie przeniosła się do wieczności[6]. Wtedy "niepocieszony wdowiec" ożenił się z młodziutką i uroczą, szesnastoletnią wychowanką swojej śp. żony, panną Jadwigą Moniuszko, naszą obecną gospodynią.
Towarzystwo było liczne – sześć młodych panien: trzy córki administratora, panny Wrzoskówny, które mieszkały w przyległym do dworu domu, siostrzenica pani de Fleury – Renia Szajbo, i my dwie – przedstawiałyśmy płeć piękną, a trzech młodych ludzi – pan Jan Moniuszko, brat pani domu, młody inżynier pan Karpowicz – rządca majątku, i pan Józef Szajbo[7], syn siostry pani de Fleury – zaliczali się do brzydkiej.
Wszyscy byliśmy młodzi, zdrowi, weseli. Wszyscy pragnęliśmy wyzyskać wakacje możliwie najlepiej. Można sobie wyobrazić, jak bawiliśmy się, jeżeli do dzisiaj wspominam lato na Kępie z prawdziwą przyjemnością, z uśmiechem na ustach i radością w sercu, jeżeli do dzisiaj pamiętam wszystkie nasze zabawy i figle, wszystkie głupstwa, jakie nam wypełniały czas od wczesnego ranka do późnej nocy. Pomagali nam w zabawie: stary pan domu, jego młoda wesoła żona, przyjaźnie usposobiona służba i pani Rogowska, która nas stale zaopatrywała w różne wiejskie smakołyki.
Mieliśmy do rozporządzenia: dom, ogród, łąki, cudowną rzekę, w niej – kąpiel i łowienie ryb, na niej prom i łodzie, za nią sad pełen wszelkich owoców, wreszcie lasy, w nich cień, jagody i grzyby. Dodajmy do tego młodość, zdrowie i naturalne świetne humory. Trudno sobie wyobrazić poważna Manię, z czasem jedną z największych uczonych świata, jako projektodawczynię i organizatorkę najweselszych i najśmielszych wybryków. A jednak tak było.
W poniedziałki układaliśmy plan zajęć na tydzień; plan ten oddaliśmy do zatwierdzenia "władzy" państwu de Fleury. Przyjęcie planu oznaczało równocześnie współpracę.
Muszę zaznaczyć, że każdy z trzech młodych ludzi bawiących na Kępie wybrał sobie jedną z nas za panią swego serca. Zakochał się w niej i gotów był w każdej chwili poświęcić dla niej wszystko. A przede wszystkim każde obowiązkowe zajęcie… Mnie przypadł w udziale pan Jan Moniuszko, młodzieniec dwudziestosiedmioletni bez aspiracji naukowych ani społecznych, ale za to z wilczym apetytem. Patrzyłyśmy z Manią i podziwiałyśmy, ile ten człowiek potrafi zjeść! Boże, ile on mógł zmieścić w sobie na przykład na obiad! Pani de Fleury kochała jedynego brata z całej duszy i pragnęła go odżywić (biedak ważył nie wiele mniej niż 90 kilo. Przed jego nakryciem stał zawsze jako dodatek do obiadu, litrowy dzbanek mleka prosto od krowy. Pan Jan to mleko wypijał, zjadając jednocześnie niesłychane ilości wybornych potraw obiadowych. Otóż Mania i ja postanowiłyśmy odzwyczaić go przynajmniej od mleka. W tym celu zaczęłyśmy mu dolewać do dzbanka codziennie pewną ilość wody, odlewając jednocześnie takąż ilość mleka. Po kilku dniach dopiero spostrzegł pan Jan, ze zarówno smak mleka, jak i jego barwa uległy zmianie.
"Patrz Jadwisiu"- powiedział do pani de Fleury- mleko nie jest białe, jest raczej sine, opalizujące i naprawdę smak jego pozostawia wiele do życzenia”. Pani Jadwiga o mało nie zemdlała, był top wyraźny "zamach na życie" jej brata. Śmiech Mani i mój stał się naszym oskarżycielem, a jednocześnie tak wszystkich zaraził, że długo nie mogliśmy się uspokoić. Pani de Fleury popatrzyła na nas z wyrzutem, a Jasiowi od tej chwili mleko do pokoju w większej ilości niż dotąd.
Jaś miał pokój na pierwszym piętrze, na przeciwko naszego. Dzielił go z młodziutkim, dwudziestoletnim Józiem Szajbo, siostrzeńcem pani de Fleury, zakochanym w Mani i będącym stale na jej usługach. Jaś Moniuszko był pedantem, w pokoju utrzymywał wzorowy porządek, każdy najdrobniejszy przedmiot miał swoje miejsce. Nas to drażniło, nie miałyśmy ani czasu, ani ochoty dbać o porządek; postanowiłyśmy, więc wyleczyć Jasia ze zbytniej systematyczności.
Pewnego dnia zapadła wśród nas uchwała, ze urządzimy bal trzydniówkę. Po uzyskaniu zgody "władzy" rozpoczęły się gorączkowe przygotowania: rozesłaliśmy kilkadziesiąt zaproszeń, niektóre aż do Warszawy, przygotowaliśmy w oficynie pokoje dla poważniejszych gości, na posłania dla kilkunastu młodych ludzi rozłożyliśmy w spichlerzu niezliczone ilości słomy, przykrytej pozszywanymi prześcieradłami, poustawialiśmy meble w salonie przeznaczonym do tańca, w oranżerii urządziliśmy wśród kwiatów odosobnione kąciki dla zakochanych par, pomagaliśmy nawet przy pieczeniu ciasta. Trudny orzech do zgryzienia przedstawiały dla nas z Manią stroje balowe, nie przywiozłyśmy bowiem nic odpowiedniego z domu. Posłałyśmy więc Janka Moniuszkę do Łomży po najrozmaitsze konieczne sprawunki.
Otrzymał od nas najdokładniejsze informacje, a także opis tego, co ma kupić. Pozycji było dużo- poczynając od balowych pantofli, rękawiczek, wstążek i muślinów do gałki muszkatołowej, cynamonu, pieprzu itd. Ilościowe dane były "podobno" nieścisłe i wzbudzały w kupcach głośne wybuchy śmiechu, a nawet gniewu. Prosiłyśmy na przykład o trzydzieści funtów cynamonu albo o ćwierć cala wstążki szerokiej na pół metra, żądałyśmy wielkie ilości dowcipu i dobrego humoru dla naszego wysłannika!
Po wyjeździe Janka udało się nam z Manią dostać do jego pokoju i z pomocą bardzo oddanego nam ogrodnika pozawieszać wszystkie meble, łącznie z żelaznym łóżkiem i umywalnią, na wielkich gwoździach wbitych w belki sufitu. Wisiał nawet stół opuściwszy wszystkie cztery nogi! Ustawiłyśmy na nim mnóstwo drobiazgów. Meble Józia zostały na miejscu. Niesamowity widok przedstawiał pokój systematycznego Janka: urozmaicały go bukiety z pokrzyw umieszczone w wiszących butach myśliwskich, walizki kołysały się miarowo i melancholijnie na długich sznurach, jakby zdumione tym, co się wkoło nich działo. Po przemeblowaniu pokoju zamknęłyśmy go starannie, klucz schowałyśmy w przeznaczonej na to skrytce i – jakby nigdy nic- oczekiwałyśmy cierpliwie powrotu Janka. Pogrążyliśmy się w rozlicznych pracach przygotowawczych, wzbudzając tym podziw i wdzięczność domowników. Nawet przyjazd Janka nie zdołał nas oderwać od pracy.
Janek był eleganckim młodym człowiekiem, znał się na formach towarzyskich, przywiózł każdej z nas po dużym pudełku czekoladek. Schowałyśmy je przezornie do szafy pod klucz. Janek zjadł pozostawiony obiad i bardzo zmęczony udał się na popołudniowy spoczynek do swego pokoju, eskortowany naturalnie przez nas wszystkich – wtajemniczonych. Otworzył drzwi – podobno miał jakiś zatarg z wisząca w tych drzwiach walizką- spojrzał, splunął i krzyknął z furią: "tfu, tfu, do diabła!!!".
Bardzo się pan Janek rozgniewał, o spoczynku już nie myślał, wyrzucił przez okno wszystkie rzeczy swego Bogu winnego współlokatora, posądzając go zdradę, zwołał ludzi, doprowadził pokój do względnego porządku i w końcu … obraził się na nas bardzo. Po kilku dniach dopiero skruszony i złamany nasza obojętnością przeprosił nas i przestał się gniewać. A bal? Bal udał się świetnie, był wspaniały! Tańczyliśmy przez trzy dni, w końcu upadliśmy ze zmęczenia. Pamiętam, ze trzeciego dnia wieczorem uciekłam wprost na naszą górkę, żeby się położyć i odpocząć. Rzuciłam się na łóżko i momentalnie zasnęłam kamiennym snem. Wtem- koło godziny drugiej w nocy - obudziło mnie żałosne wołanie: "Panno Heleno!" Przerażona, myśląc, ze stało się coś złego, może ktoś umarł, może zachorował, a może pożar- zrywam się z lóżka, biegnę na wpół przytomna na werandę. Co się stało?" Z dołu doszedł mnie pełen wzruszenia i słodyczy głos Janka: "Dobranoc pani". Zemścił się! To za meble na suficie! Byłam więc zła i z kolei ja przysięgłam zemstę.
A teraz inna próbka naszej pomysłowości. Któregoś wieczoru przebrani w najbardziej groteskowy sposób, a na przykład Mania wystąpiła w ubraniu pana de Fleury, reprezentując mojego męża, zajechaliśmy karetą zaprzężoną w cztery konie przed dwór na Kępie. Było już prawie ciemno. Opowiadaliśmy o jakiejś strasznej przygodzie w drodze, prosiliśmy o gościnność o możność przenocowania. Było nas siedem osób, udawaliśmy podróżnych, państwo de Fleury zaś udawali, że nam wierzą. I z iście polską gościnnością urządzili nam wspaniałe przyjęcie (naturalnie z góry przygotowane) i znowu przetańczyliśmy cała noc.
Robiliśmy kilkakrotnie wycieczki do okolicznych sąsiedzkich dworów, wszędzie przyjmowani serdecznie i radośnie. I w tym nastroju mijało lato.
W połowie sierpnia obchodziliśmy uroczyście czternastą rocznice ślubu[8] naszych gospodarzy. Usadowiliśmy ich na dwóch rodowych, ozdobionych herbami fotelach pod baldachimem i jako dar ofiarowaliśmy wieniec zrobiony ze wspaniałych jarzyn: marchwi, cebuli, brukwi, kalafiorów, pomidorów, kapusty itd.. Wieniec miał półtora metra średnicy i był przez nas prześlicznie przystrojony różnobarwnymi wstęgami. Napisaliśmy na laurce wspólnie wiersz, który niejako apoteozę ich szczęśliwego pożycia małżeńskiego. Pamiętam niektóre zwrotki tego "utworu" – ilustrujące doskonale naszą "inteligencję".
Najdroższy nasz panie i kochana pani,
Ofiarę serc naszych niesiemy wam w dani,
Pomijamy czcze słowa i puste czułości,
Których słuchać nie stałoby wam cierpliwości,
Doczekajcie szczęśliwie srebrnego wesela!
A gdy każda wyszuka sobie przyjaciela,
A każdy z chłopczyków dziewczynkę pochwyci,
Którym to wyborem pewno się poszczyci,
Przyjedziemy znów do was na tak wielkie święto,
Byle nas "gościnniej i suciej" przyjęto!!!
Nie potrzebuję chyba mówić, że piknik się udał, że tańczyliśmy znów trzy dni. Salonem naszym był trzeciego wieczoru prom[9], ubrany różnobarwnymi lampionami, do tańca przygrywała umyślnie sprowadzona kapela chłopska.
Jeszcze kilka wypraw drabiniastymi wozami wraz z całą służbą do lasu po czarne jagody na wino, po grzyby, jeszcze pochód pożegnalny na szczudłach z płonącymi pochodniami i jeszcze kilka łez wylanych skrycie z żalu, ze czas płynie i chwila odjazdu szybko się zbliża. Wakacje się skończyły, minęły jak sen, ale pamięć po nich została. Ileż to razy wspominaliśmy je z Manią, ileż razy takie Wspomnienia wywoływały uśmiech na twarzy, a nawet łzę rozrzewnienia w oku. Dobrze jest, jeżeli człowiek ma choć jedno takie głupie lato w życiu poza sobą.
Literatura:
Krzysztof Burek, Starożytnicy i archeolodzy. Olsztyn 1977.
Zygmunt Gloger, Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej t. VI /1882.
Zygmunt Gloger, Dolina mi rzek. Warszawa 1903.
Teresa Komorowska, Gloger. Opowieść biograficzna. Warszawa 1985.
Antoni Łada, Pierwsza Wystawa Archeologiczna w Łomży w: Tygodnik Ilustrowany 37, 39/1898 ( tu m.in. wykaz eksponatów przekazanych na wystawę przez Ludwika de Fleury).
Jarosław Marczak, biogram Ludwika de Fleury w: www.grajewiak.pl
Józef Maroszek, Maria Skłodowska Curie na Podlasiu
Helena Szalayowa ze Skłodowskich, Wspomnienia moje. BN Sygn. IV.6410.
Helena Skłodowska Szalay. "Ze wspomnień o Marii Skłodowskiej Curie". Warszawa 1958 .
Piotr Szarejko, Słownik lekarzy polskich XIX wieku. Warszawa 1991 T.I Kazimierz Waliszewski, Kilka wspomnień ze świeżej wycieczki nad Niemen, Narew i Biebrzę. Niwa z.136/1880.
Gazeta Warszawska 212/1893 (inf. o zjeździe archeologicznym w Wilnie).
Kurier Warszawski 293/1856 ( nekrolog Antoniny Potockiej).
Kurier Warszawski 179/1863 (informacja o wyjeździe Ludwika Fleury koleją do Francji).
Kurier Warszawski 178/1870 (inf. o ślubie Ludwika de Fleury z Jadwigą Moniuszko).
www.powstanie1863.muzeumhistoriikielc.pl (opr. Jerzy Kowalczyk).
Tekst opracował i opatrzył przypisami Jarosław Marczak, Legionowo
[1] Helena Szalay – Skłodowska opis wakacji na Kępie przelała na papier około 1948 roku. W związku z tym wkradła się drobna pomyłka. Autorka, bowiem błędnie zatytułowała rozdział wspomnień "Szalone wakacje 1883". W rzeczywistości siostry wakacje w Kępie spędziły w lipcu i sierpniu 1884 roku.
[2] Maria Skłodowska (1867 -1934), uczona polsko- francuska, chemik i fizyk, dwukrotna noblistka. Większość życia spędziła we Francji i tam też studiowała (na ziemiach polskich w XIX w. kobiety nie mogły studiować, a i we Francji było to rzadkością), a następnie rozwinęła swoją karierę naukową. Prekursorka nowej gałęzi chemii – radiochemii. Do jej dokonań należą: opracowanie teorii promieniotwórczości, technik rozdzielania izotopów promieniotwórczych oraz odkrycie dwóch nowych pierwiastków radu i polonu. Z jej inicjatywy prowadzono także pierwsze badania nad leczeniem raka za pomocą promieniotwórczości. Dwukrotnie wyróżniona Nagrodą Nobla za osiągnięcia naukowe, po raz pierwszy w roku 1903 z fizyki wraz z mężem i Henrim Becquerelem za badania nad odkrytym przez Becquerela zjawiskiem promieniotwórczości, po raz drugi w 1911 roku z chemii za wydzielenie czystego radu i badanie właściwości chemicznych pierwiastków promieniotwórczych. Jest jedyną kobietą, która tę nagrodę otrzymała dwukrotnie, a także jedynym uczonym w historii uhonorowanym Nagrodą Nobla w dwóch różnych dziedzinach nauk. Jest ona też jedyną kobietą, która spoczęła w paryskim Panteonie. W dowód uznania zasług na polu naukowym. Żona Pierr’a Curie, matka Ewy Curie i Irene Joliot Curie.
Helena ze Skłodowskich Szalayowa (1866–1961) siostra Marii Skłodowskiej-Curie, nauczycielka, wizytatorka szkół warszawskich, działaczka oświatowa, autorka pamiętnika "Ze wspomnień o Marii Skłodowskiej-Curie". Uczestniczyła w ruchu emancypacyjnym, należała do Koła Kobiet Korony i Litwy. Była współorganizatorką szkoły na Woli dla dzieci warszawskich tramwajarzy (późniejsze Gimnazjum Męskie, potem Liceum im. Józefa Sowińskiego) i nowoczesnej pensji dla dziewcząt w Alejach Jerozolimskich. Była żoną Józefa Stanisława Szalaya, współzałożyciela Towarzystwa Fotograficznego, matką Hanny Szyller, dziennikarki, tłumaczki na język polski biografii Marii Skłodowskiej-Curie, babką Elżbiety Staniszkis, tłumaczki na język polski serii humorystycznych książek dla dzieci Jeana-Jacques’a Sempégo i René Goscinny’ego o Mikołajku.
[3] Bronisława Dłuska, (1865 -1939), polska lekarka, starsza siostra Marii Skłodowskiej Curie, pierwsza dyrektorka Instytutu Radowego, żona Kazimierza Dłuskiego. Po wstępnej edukacji gimnazjalnej i pracy dorywczej wyjechała na studia do Paryża, gdzie rozpoczęła studia medyczne na Uniwersytecie Paryskim, po ukończeniu, których rozpoczęła wspólnie z mężem Kazimierzem Dłuskim praktykę lekarska. Niezależna finansowo pomagała swojej siostrze Marii, która po przyjeździe do Paryża rozpoczęła studia. Po powrocie w 1902 roku do kraju, Dłuscy stworzyli w Zakopanem sanatorium dla ludzi z chorobami płuc (obecnie Wojskowy Dom Wypoczynkowy w Kościelisku). W drugiej połowie lat 20. XX wieku otworzyli w podwarszawskim Aninie przy obecnej ul. Michała Kajki prewentorium przeciwgruźlicze. Nabyli także majątek na przedłużeniu obecnej Alei Wilanowskiej, który w 1922 przekazali robotniczemu Wydziałowi Wychowania Dziecka i Opieki nad Nim działającemu przy PPS. Po zamknięciu placówki w 1930 roku Bronisława zaangażowała się na prośbę siostry Marii w budowę Instytutu Radowego, którego została pierwsza dyrektorką. Zmarła w 1961 roku i pochowana została w rodzinnym grobowcu Skłodowskich na Cmentarzu Powązkowskim (kwatera nr 164, rząd III).
[4] Na początku XIX wieku ziemie leżące w widłach Biebrzy i Narwi porastała jeszcze resztki Puszczy Brzeziny należącej do dóbr tykocińskich. W 1807 r. przeprowadzona Narwią granica pomiędzy Księstwem Warszawskim a Imperium Rosyjskim, rozdzieliła dobra tykocińskie na dwa klucze: Stelmachowski (w Księstwie) i Zakątkowski (w Imperium). Centrum drugiego umieszczono w niewielkim folwarku Szelągówka. W jego skład wchodziły osady: Szelągówka, Chobotki, Frącki, Brzeziny, Laskowiec, Kleszcze, Sępiki, Słomianka, Łazy, Szafranki, Kiślaki, Żuki, Łaziuki, Tatary, Antosik i Piaski. Łącznie ponad 8 tys. dziesięcin. Wkrótce własność tę objął Jan Alojzy Potocki jego żona Anna Maron de Cercey. Prawdopodobnie w latach 20-tych XIX wieku wybudowany został na niewielkim piaszczystym wzniesieniu dwór, który od nazwy miejsca nazwano dworem Kępa. W 1850 roku z córką Jana Alojzego Potockiego, Joanną Potocką ożenił się Ludwik de Fleury (syn Władysława), nauczyciel domowy jej bratanków. W 1876 r. dokonano podziału spadku po zmarłej w 1870 roku Joannie z Potockich de Fleury. Ludwik otrzymał jedną siódmą część dochodów z dóbr Zakątkowskich i Kępę Giełczyńską. W 1886 r. majątek Kępa Giełczyńska hr. Ludwika de Fleury liczył 757 ha. Osobliwa była jego struktura rolna, bo aż 623 ha stanowiły łąki i pastwiska, 65 ha lasy, 63 nieużytki a tylko 7 ha zajmowały grunta orne i siedlisko dworskie. Według tradycji głównym źródłem dochodu majątku miały być owe łąki, a ściślej zbierane z nich siano, które sprzedawano później z dużym zyskiem. W skutek złego zarządzania w latach 90-tych XIX wieku majątek został zlicytowany. Według miejscowej tradycji, przyczyną tego było kilka mokrych lat, które uniemożliwiły zbiór i sprzedaż siana.
[5] Fleury Ludwik- urodził się Ruffec w środkowej Francji, /1828-1909/. Ziemianin, archeolog amator, fotograf, kolekcjoner sztuki, członek Francuskiego Stowarzyszenia Rozwoju Nauk. Żonaty z Joanną, córka Antoniny i Jana hr. Potockich/ ślub zawarto w 1850 roku /. Po śmierci pierwszej żony /14.02.1870/ zawarł tego samego roku ślub w Warszawie z Jadwigę Moniuszków z Szelągówki i osiadł z młodą żona w majątku Kępa w widłach Narwi i Biebrzy. Tu Ludwik de Fleury zajął się amatorsko archeologią. Należał do kręgu znajomych Zygmunta Glogera. Wspólnie z nim zorganizował w sierpniu 1879 roku i prawdopodobnie uczestniczył w spływie Biebrzą, połączony z poszukiwaniami archeologicznymi. Prowadził także badania na leżącym niedaleko jego dworu grodzisku w Samborach. Około 1889 penetrował grodzisko w Wiźnie, gdzie znalazł liczne skorupy, groty do dzid, resztki średniowiecznej kuszy, a także monety rzymskie. Wyniki poszukiwań przedstawił w referacie wygłoszonym w 1890 na VIII Zjeździe Archeologicznym w Moskwie. W 1892 roku rozkopał, uważając je za jaćwieskie, kilka wczesnośredniowiecznych cmentarzysk z grobami w obstawach kamiennych w Rostkach, Jedwabnem i Kokoszkach. W dworze państwa de Fleury bywał m.in. wspomniany już Zygmunt Gloger, etnograf, archeolog, Zygmunt Federowski, badacz folkloru Białorusi, autor monumentalnego dzieła Lud Białoruski oraz Kazimierz Waliszewski, historyk. Wskutek złego zarządzania majątek Kępa został zlicytowana, a Ludwik de Fleury wyjechał do Francji gdzie miał umrzeć w 1909. Obszerny biogram Ludwika de Fleury na www.grajewiak.pl
Jadwiga de Fleury z Moniuszków (15.04.1853 – 04.01.1920) spoczywa na cmentarzu w Starachowicach.
[6] Informacja zupełnie nieprawdziwa. Według wiedzy autora przypisów, Joanna Alojza, córka Jana Alojzego i Antoniny Anny Maron de Cercey urodziła się w 1827 roku. Ślub odbył w 01.10 1850 roku w Tykocinie. Joanna de Fleury zmarła 14.02.1870 roku.
[7] Z wymienionych przez Helenę osób udało mi się zidentyfikować Renatę i Józefa Szaybo, dzieci Józefa (1841-1911), rotmistrza w powstaniu styczniowym i Marii z Moniuszków (1847-1911), siostry Jadwigi. Małżeństwo Szybów również często bywało w Kępie.
[8] Ślub Ludwika Eugeniusz de Fleury i Jadwigi Moniuszko odbył się 14.08.1870 roku w Warszawie w kościele św. Antoniego.
[9] Na wysokości dworu Kępa i wsi Wierciszewo w tamtym okresie pracowały dwa promy - "wiejski”, (funkcjonuje on do dnia dzisiejszego) i „dworski”. Pozostałością po działalności tego ostatniego, są miejsca na brzegach rzeki „wymoszczone” kamieniami, do których dopływał wspomniany prom.
Osowiec-Twierdza 8, 19-110 Goniądz
tel. +48 857380620, 857383000
fax +48 857383021
e-mail: sekretariat@biebrza.org.pl